W końcu przyszedł czas na wejście w bardziej ekskluzywną fazę naszego wyjazdu. Chodzi oczywiście o pobyt w regionie Punta Cana, słynącego z wielu pięknych resortów. Tak się złożyło, że i my trafiliśmy do jednego z nich - Karibo Punta Cana. Ogromny i w pełni wyposażony apartament, baseny, jacuzzi, szlafroki i wszelkie inne udogodnienia. Tak mieliśmy mieszkać do końca wyjazdu.
Od Boca Chica do Punta Cana dzielił nas dystans ok. 200km. Na szczęście cała trasa biegła przez autostradę. Przez ostatnie dwa dni trochę pojeździliśmy, dlatego resztę dnia postanowiliśmy spędzić przy hotelowym basenie i poczuć się jak zastraszeni turyści resortowi z all-inclusive. Tego samego dnia pojechaliśmy jeszcze na większe zakupy do supermarketu, a po powrocie wykupiliśmy całodniową wycieczkę na wyspę Saona.
Dzień 8
Wycieczka na Saonę oderwała mnie od rzeczywistości. Tak pięknej wody, białego piasku na plaży i nieograniczonego rumu nie widziałem nigdzie i nigdy, ale po kolei...
Etap 1 - wycieczka rozpocząć się miała o 7:15, o czym nasz rezydent poinformował nas 40 razy poprzedniego dnia. Na parkingu stawiliśmy się punktualnie. Po ok. 20 min. oczekiwania przyjechał po nas bus. Najpierw pojechaliśmy po resztę grupy, a następnie przesiedliśmy się wszyscy do większego autokaru. Będąc w komplecie, wyruszyliśmy do Bayahibe, gdzie czekał już na nas katamaran.
Etap 2 - podczas drogi do portu zatrzymaliśmy się w sklepie z pamiątkami, gdzie poczęstowano nas drinkiem mamajuana. Ponadto, każdy mógł zakupić typowo dominikańskie prezenty. Po ok. 20 min. ruszyliśmy w dalszą podróż.
Etap 3 - po przybyciu do portu przewodnik zaprowadził nas do właściwych motorówek, które przetransportować nas miały na katamaran. Transfer trwał maksymalnie 3 minuty. Po wejściu na naszą łódź rozpoczęła się prawdziwa impreza. Rum, rum, rum, muzyka, tańce, sesje zdjęciowe. Wszystko to tworzyło prawdziwie wakacyjny nastrój. Na dodatek otaczająca nas woda robiła się coraz bardziej krystaliczna. Katamaran płynął ponad godzinę zanim zeszliśmy na ląd.
Etap 4 - wiele już widziałem, ale to co zaprezentowała mi Saona wydawało się pięknym, nieprawdziwym snem. Połączenie lazurowej wody z długą, białą plażą i licznymi palmami. Czegoś takiego w Europie raczej się nie doświadczy. Przy czymś tak pięknym ciężko było się w ogóle wysłowić. Trwaj chwilo myślałem.
Po zejściu na ląd mogliśmy skorzystać z przygotowanego dla naszej grupy lunchu, na który składały się dania z makaronu, ryżu, dwóch rodzajów mięs oraz spaghetti z owocami morza, sałatki z ogórków i pomidorów, a na deser melony i ananasy. Do picia podano oczywiście rum oraz owocowy poncz. Po obiedzie mieliśmy ok. 3h wolnego czasu na rajskiej wyspie. Nie zastanawiając się długo, zostawiliśmy nasze ciuchy na leżakach i wskoczyliśmy do wody.
Etap 5 - ok. 15 popłynęliśmy szybkimi motorówkami do naturalnych basenów, gdzie woda była jeszcze czystsza niż przy plaży na Saonie. Na dodatek kilkadziesiąt metrów od brzegu było wciąż płytko. Najbardziej z tego miejsca zapamiętam jednak liczne rozgwiazdy, które można było oglądać na dnie morza.
Etap 6 - za sprawą szybkich łodzi powrót do Bayahibe nie trwał długo. Z portowej miejscowości zostaliśmy odwiezieni autokarem do hotelu. To bez wątpienia był najlepszy dzień podczas całej podróży. Kiedy pisałem relację, wciąż miałem przed oczami karaibski lazur.Dzień 9
To był kolejny leniwy dzień w Punta Cana. Obudziłem się o 6 rano czasu lokalnego, a czułem się jakby to była co najmniej 10. Zmiana czasu robi swoje. Za oknem widać było oznaki pory deszczowej. Przeczekaliśmy do 9 i wyszliśmy na drobne zakupy. Oczywiście żaden Dominikańczyk ze swoim biznesem nie chciał nam odpuścić. Nękanie turystów kończy się tutaj jednak na "nie, dziękuję". To akurat atut tego miejsca, bo w Europie sprzedawcy są o wiele bardziej uciążliwi. Zachęceni przez Denisa weszliśmy do jego sklepu. Okazał się on naprawdę sympatycznym sprzedawcą z poczuciem humoru. Zresztą do tej pory mamy z nim kontakt. Wszystko co leżało na półkach sklepowych warte było 5$. Piotrek wykorzystał jego niedokładność i chciał zgarnąć cygara oraz rum w tej cenie. Wywiązała się żartobliwa dyskusja, po której Denis stwierdził, że woli żebyśmy go zabili, niż ma się targować z Piotrkiem. Ostatecznie kupiliśmy u niego pamiątki, w tym popularne tutaj domino. U innego sprzedawcy natomiast nabyliśmy pamiątkowe cygara, dowiadując się jednocześnie o ich produkcji i rodzajach.
Na plażę postanowiliśmy pojechać przed południem. Z naszego hotelu zostaliśmy podwiezieni meleksem. Karibo Punta Cana zapewnia darmowy transfer na jedną z bardziej znanych plaż Punta Cana - Playa de Arda. Z kierowcą umówiliśmy się na na powrót o godz. 15 i poszliśmy w swoim kierunku. Ogólnie pogoda po raz pierwszy podczas wyjazdu nie była idealna. Wiał silny wiatr i od rana były przelotne opady deszczu. Mimo to słońce potrafiło się przebić przez chmury i z powodzeniem nas ogrzewać. Po godzinie relaksu i pływania poszliśmy na spacer po niekończącej się plaży. Praktycznie co kilka metrów resorty miały na plaży wydzieloną swoją prywatną cześć. W pewnym momencie trafiliśmy na kompleks budynków, w których znajdowały się sklepy z pamiątkami. Całość tworzyła naprawdę ciekawe miejsce, choć częstotliwość odpowiadania "nie, dziękuję" drastycznie wzrosła. Na plaży naszą grę w karty przerwała wielka ulewa. Na szczęście mieliśmy gdzie się schować i przeczekać nawałnicę.
Po powrocie do hotelu odrzuciliśmy pomysł pójścia do centrum na obiad i zdecydowaliśmy się skorzystać z hotelowej restauracji. Zamówiliśmy typowe dania kuchni dominikańskiej, za które zapłaciliśmy 1400 peso (2 osoby) razem z cuba libre. Tym razem dominowały na naszych talerzach owoce morza, które zostały połączone z wszechobecnym tu puree z zielonych bananów. Wieczorem czekało na nas trochę rozrywki, gdyż poszliśmy do kasyna. Najlepiej gra szła Piotrkowi, ale ostatecznie do domu wszyscy wróciliśmy z pustymi kieszeniami.Dzień 10
Prognozy na ten dzień nie były zadowalające. Rzeczywistość okazała się jednak odmienna, bo niebo było praktycznie bezchmurne. Nie zwlekając, postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę do Parku Ekologicznego Indigenous Eyes, który znajdował się 30 min. jazdy od naszego hotelu. Dojazd na miejsce okazał się lekkim wyzwaniem. Przez przypadek trafiliśmy do parku rozrywki ScapPark, w którym można było skorzystać z różnych form aktywności (park linowy, zwiedzanie jaskiń, jazda quadami itp.). Polecana była także wycieczka nad malownicze jezioro o nazwie Hoyo Azul. Wspomniane atrakcje nie były jednak naszym celem. W recepcji ScapParku uzyskaliśmy informacje jak dojechać do rezerwatu i po ok. 20 min. byliśmy na miejscu. Bilety wstępu kosztowały nas 25$os.
Droga do pięknych jezior jest bardzo łatwa. Trasa biegnie pośrodku parku, w którym mogliśmy się ukryć przed lejącym się z nieba żarem. Po ok. 15 min. wędrówki doszliśmy do największego jeziora i nie tracąc czasu wskoczyliśmy do wody, która była wręcz przeźroczysta. Pomimo dużej głębokości, z powierzchni doskonale było widać dno. Dla spragnionych wrażeń zrobiono specjalną skocznię do wody. W jeziorze pływają dużej wielkości ryby, więc warto było mieć ze sobą sprzęt do snoorkowania. W dalszej części trasy mijaliśmy jeszcze kilka jezior, których piękno również warto docenić. Ich atutem były m.in. pływające żółwie.
Znaki w parku prowadzą także do drugiego wejścia. Jest to specjalne miejsce, które umożliwia gościom resortu na darmowe przejście do parku (rezerwat znajduje się na terenie resortu Punta Cana Resort&Spa). My korzystając z okazji sprawdziliśmy jak wygląda plaża przy hotelu.
Po powrocie do naszego hotelu, poszliśmy na obiad ponownie do restauracji hotelowej. Zamówiliśmy ryby, kurczaka curry oraz danie składające się z mięsa mielonego, ryżu, krewetek i to wszystko w sosie ze świeżych pomidorów. Dodatkowo na przystawkę wybraliśmy małe tortille z sosem cheddar, vinaigrette oraz guacamole i mięsem mielony połączonym z fasolą. Za całość zapłaciliśmy z podatkami 2700 peso (na 4 os.). Porcje były duże, a w smaku wszystko było idealne. To była prawdziwa uczta smaków.
Dzień 11 - 12
Nieubłaganie zbliżał się koniec naszej interesującej podróży. Z każdym dniem przekonywałem się, że tutejsi ludzie są mega pokręceni i potrafią wciąż zaskakiwać.
Nowy tydzień rozpoczął się jak już się to w praktyce przyjęło przed 8. Trochę popadało, trochę poświeciło słońce i mocno wiało. Taki stan utrzymywał się do południa. Na ten dzień nie mieliśmy większych planów. Korzystając z hotelowego komputera zrobiłem odprawę na nasz lot z Brukseli do Warszawy/Modlina. Po tym poszliśmy do Denisa dokupić brakujące pamiątki. Zależało mi przede wszystkim na korze, którą umieszcza się w butelce podczas robienia mamajuany. Oprócz tego nie odmówiłem sobie zakupu piłki baseballowej z flagą Dominikany. Baseball na Dominikanie jest sportem narodowym. Przejeżdżając z jednej do drugiej miejscowości niejednokrotnie mijaliśmy boiska do gry. W Samanie dzieciaki zrobiły sobie na przykład boisko na rondzie. Jakby nie patrzeć, mam wielki sentyment do tej gry, bo w przeszłości sam grywałem kilka lat.
Z kolejnych newsów dominikańskich dowiedzieliśmy się, że znaczki pocztowe kupuje się tutaj w aptece. A tak poza tym, wciąż królował basen, rum, piña-colady itp.
Dzień 13
Środa - dzień wylotu. Nasz apartament opuściliśmy przed południem. Nie musieliśmy się zbytnio śpieszyć, bo wylot zaplanowany był na 17:10. Przed odlotem z Dominikany czekał nas przejazd 200km na lotnisko Las Americas i zwrócenie auta. Pogoda za oknem zrobiła się idealna (cóż za niesprawiedliwość). Przejazd trwał ok. 2,5h. Zwrot samochodu oraz odprawa na lot odbyły się bez problemu. Na lotnisku zmieniliśmy ubrania na cieplejsze i zjedliśmy lunch przed lotem. Tym razem nie odważyliśmy się ponownie nadać bagaży do luku. Z racji tego, że miały one rozmiar i wagę podręcznych, wzięliśmy je ze sobą na pokład.
Samolot wystartował z ok. 30 min. opóźnieniem. Kapitan poinformował podróżnych, że winne temu były źle nadane bagaże. Podobno w luku znalazły się walizki z innego lotu i trzeba było je wyciągnąć. Jak widać nie warto było ryzykować, bo Iberia gubienie bagaży ma prawdopodobnie w zwyczaju. Godzinę po starcie podano obiad. Tym razem do wyboru było ravioli ze szpinakiem lub kurczak z ryżem. Do każdego dania była podana sałatka, posiadająca w sobie dziwny składnik, którego nie mogliśmy zidentyfikować. Oprócz tego na talerzu znalazła się bułka, masło, serek topiony president oraz pyszny sernik na deser. Gdy na monitorze wyświetliło się 1300 przebytych mil, na pokładzie zapanowała ciemność i większość poszła spać. W tym momencie do Madrytu pozostawało nam jeszcze kilka godzin. Na lotnisku Barajas mieliśmy wylądować przed 7. Musieliśmy pamiętać o zmianie czasu. Tym razem zegarki należało przestawić 5 godzin do przodu. Nasze organizmy zostały wystawione na kolejną próbę.
Nocny lot przebiegał spokojnie. Prawie. Na 2h przed lądowaniem załoga podała śniadanie, w którego skład wchodził: rogaliki z serem i szynką, owocowa sałatka z melona i ananasa, muffin oraz batonik twix. Niespełna kilka minut po zjedzeniu śniadania pilot przekazał pasażerom, że wchodzimy w strefę turbulencji. Samolotem mocno szarpało, ale tak naprawdę powodów do większej paniki nie było. Niektórzy zaczęli krzyczeć, inni płakać, a jeszcze inni wymiotować. Dziewczyna przed nami miała już nawet przygotowaną kamizelkę ratunkową. Takie pojedyncze incydenty nie zostały bez echa na pokładzie. Pozostali pasażerowie widząc co się dzieje, też zaczynali panikować. Na całe szczęście zabrałem ze sobą stopery do uszu, których użycie okazało się błogosławieństwem. Turbulencje ustały, gdy wlecieliśmy na kontynent i do końca podróży nie było już więcej przykrych wydarzeń. W Madrycie wylądowaliśmy o 7, czyli mocno spóźnieni.
Na koniec zestawienie kosztów podróży:
Bilety lotnicze - 1750zł/os. (w tym 1450zł za trasę Barcelona - Madryt - Santo Domingo - Bruksela). Hotele - 1120$ (224$/os.). Auto - 440$ + 140$ ubezpieczenie (116$/os.) Paliwo - 113$ (22,5$/ os.). Wiza turystyczna po przylocie - 50$ (10$/os.). Opłaty drogowe - 34$ (7$/os.). Bilet na pociąg w Brukseli - 10,5$/os. Bilet na tramwaj w Brukseli - 2,6$/os. Bilet na tramwaj w Warszawie - 3,4zł/os.
Wycieczki: a) Cascada el Limon - 125$ (wycieczka konno, opłata dla opiekunów) - (25$/os.), b) Bacardi Island - 56$ (12$/os.), c) Saona Island - 450$ (wycieczka całodniowa, all-inclusive - rum, lunch, transport z hotelu do hotelu) - (90$/os.), d) Park Ecological Insidegnous Eyes - 125$ (25$/os.).
Uwzględniając jeszcze koszty poniesione na jedzenie, którego na wyjazdach sobie nie żałuję, wyszło mi, że zapłaciłem za wszystko ok. 4000 zł.
Dzięki za przeczytanie relacji. W razie pytań służę pomocą
;)
Jak wygląda bezpieczeństwo tak przy samotnym podróżowaniu?Super relacja. Na pewno będę miał trochę pytań, ale mniemam, że relację będziesz jeszcze kończył, więc póki co się wstrzymam.
Bardzo ciekawa relacja, czekam na ciąg dalszy
;) .Co do zgubionego bagażu-lecąc zwłaszcza na drugi koniec świata w kilka osób warto się spakować razem: wymieszać swoje ciuchy tak żeby w każdym bagażu każdy miał coś swojego a do podręcznego zawsze jedna koszulka/spodenki/bielizna na przebranie.
Faktycznie jest to jakaś opcja
;) Przyznam się szczerze, że nie brałem jej nigdy pod uwagę. Zazwyczaj latam z podręcznym, ale ten jeden raz postanowiłem dla komfortu nadać plecak. No i stało się to, co nie powinno
:)
Napisz proszę jak z bezpieczeństwem wygląda sprawa? Chodzi mi o przestępczość. Przymierzam się na taki trip też na własną rękę i czytałem różne opinie. Sprawa nr 2 kwestia pająków - pojawiają się w hotelach/hostelach/guest roomach bądź na ulicy. Widzieliście je gdzieś? Mam arachnofobię i nie chciałbym ich zobaczyć w żadnym miejscu, a już an pewno nie pokoju. Poza tym spoko relacja.
Pzdr
Napisz proszę jak z bezpieczeństwem wygląda sprawa? Chodzi mi o przestępczość. Przymierzam się na taki trip też na własną rękę i czytałem różne opinie. Sprawa nr 2 kwestia pająków - pojawiają się w hotelach/hostelach/guest roomach bądź na ulicy. Widzieliście je gdzieś? Mam arachnofobię i nie chciałbym ich zobaczyć w żadnym miejscu, a już an pewno nie pokoju. Poza tym spoko relacja.
Pzdr
Z bezpieczeństwem bywa różnie. Można mieć np. pecha tak jak my i trafić na "zamieszki", które w Las Terrenas wystąpiły kilkukrotnie w nocy. Miejscowi przestrzegali przede wszystkim przed pijanymi kierowcami, którzy według nich stanowią największe zagrożenie na Dominikanie. Poza tym nikt nam noża do gardła nie przystawiał, czuliśmy się bezpiecznie. Chyba jak wszędzie należy po prostu zachować zdrowy rozsądek.Pająki... są wszędzie i to znacznie większych rozmiarów jak u nas. Nam po 3 dniach przestały przeszkadzać, ale u Ciebie niestety problem jest bardziej złożony. Mieszkając w Punta Cana nie mieliśmy z nimi problemu, ale i hotel był zdecydowanie lepszy, niż w pozostałych miejscach, które odwiedziliśmy.
garuda88Z bezpieczeństwem bywa różnie. Można mieć np. pecha tak jak my i trafić na "zamieszki", które w Las Terrenas wystąpiły kilkukrotnie w nocy. Miejscowi przestrzegali przede wszystkim przed pijanymi kierowcami, którzy według nich stanowią największe zagrożenie na Dominikanie. Poza tym nikt nam noża do gardła nie przystawiał, czuliśmy się bezpiecznie. Chyba jak wszędzie należy po prostu zachować zdrowy rozsądek.Pająki... są wszędzie i to znacznie większych rozmiarów jak u nas. Nam po 3 dniach przestały przeszkadzać, ale u Ciebie niestety problem jest bardziej złożony. Mieszkając w Punta Cana nie mieliśmy z nimi problemu, ale i hotel był zdecydowanie lepszy, niż w pozostałych miejscach, które odwiedziliśmy.
Hmmm, co masz na myśli wszędzie? Nawet jak nie będę łaził po dżungli to na nie natrafię. Jak rozumiem pojawiały się też i w hotelach?
garuda88Z bezpieczeństwem bywa różnie. Można mieć np. pecha tak jak my i trafić na "zamieszki", które w Las Terrenas wystąpiły kilkukrotnie w nocy. Miejscowi przestrzegali przede wszystkim przed pijanymi kierowcami, którzy według nich stanowią największe zagrożenie na Dominikanie. Poza tym nikt nam noża do gardła nie przystawiał, czuliśmy się bezpiecznie. Chyba jak wszędzie należy po prostu zachować zdrowy rozsądek.Pająki... są wszędzie i to znacznie większych rozmiarów jak u nas. Nam po 3 dniach przestały przeszkadzać, ale u Ciebie niestety problem jest bardziej złożony. Mieszkając w Punta Cana nie mieliśmy z nimi problemu, ale i hotel był zdecydowanie lepszy, niż w pozostałych miejscach, które odwiedziliśmy.
Hmmm, co masz na myśli wszędzie? Nawet jak nie będę łaził po dżungli to na nie natrafię. Jak rozumiem pojawiały się też i w hotelach?
Dokładnie tak
;) Zawsze chodziliśmy spać z pająkami na ścianach. Na początku było trochę strachu, bo jak pisałem pająki te odbiegają wielkością i wyglądem od tych naszych. Później jak już wiedzieliśmy, że nie są groźne, to nie mieliśmy problemu z ich obecnością. W hotelach wyższej kategorii na pewno będzie ich mniej, niż w guesthousach.
Ciekawa relacja, planuje taką wyprawę i chciałabym wiedzieć kiedy rezerwowałeś bilety lotnicze? Czy hotele wcześniej rezerwowałeś czy spontanicznie szukałeś na miejscu? Interesuje mnie samo przygotowanie do wyjazdu - jak wyglądało i o czym trzeba pamiętać przed wyjazdem?
Bilety nabyłem jakoś na 5-6 miesięcy przed wylotem. Wskoczyła wtedy promocja Iberii. Hotele zarezerwowałem wcześniej, ale nie sądzę żeby był problem ze znalezieniem ich na miejscu. Na pewno podczas poszukiwań przyda się język hiszpański, bo z angielskim na wyspie jest krucho (poza Punta Cana). Do tego wyjazdu nie przygotowywałem się jakoś szczególnie. Zrobiłem sobie podstawowe szczepienia na WZW A i B oraz dur brzuszny. Jeśli nie znasz hiszpańskiego to naprawdę warto mieć jakiś mini słowniczek, bo może ułatwić porozumienie z lmieszkańcami. Jak zawsze plan na całą podróż przygotowałem przed wyjazdem, a na miejscu starałem się go po prostu realizować. Z rzeczy istotnych, spisałem sobie międzynarodowe numery do banków - na wszelki wypadek, gdybym musiał zastrzec kartę. Ponadto, zrobiłem ksero dokumentów (paszportu, dowodu osobistego i karty walutowej)
;)
Dzięki
:) Sam sobie zazdroszczę, że mogłem na Dominikanie spędzić trochę czasu
:P Na pewno jest to jedno z lepszych miejsc, które odwiedziłem do tej pory. Idealne na doładowanie baterii
;)
Bezrzevze[img]w[/img]@dwójłomność dwójłomności t 5guzele napisał:Fajna relacja! na pewno kiedyś z niej skorzystam. Dominikana zajmuje 2 miejsce na mojej liście miejsc, które chciała byk t to zobaczyć
:)S[url][/url]uprawdź y,[IM oG9[IMG[tIMG][/IMG]][img]rkki%20rk[IMG][/img]ki[/IMG][/IMG]][/IMG[url][/url]][img][INt]zINt%20ye%203e[/img][/IMG]tę
Dzień 7
W końcu przyszedł czas na wejście w bardziej ekskluzywną fazę naszego wyjazdu. Chodzi oczywiście o pobyt w regionie Punta Cana, słynącego z wielu pięknych resortów. Tak się złożyło, że i my trafiliśmy do jednego z nich - Karibo Punta Cana. Ogromny i w pełni wyposażony apartament, baseny, jacuzzi, szlafroki i wszelkie inne udogodnienia. Tak mieliśmy mieszkać do końca wyjazdu.
Od Boca Chica do Punta Cana dzielił nas dystans ok. 200km. Na szczęście cała trasa biegła przez autostradę. Przez ostatnie dwa dni trochę pojeździliśmy, dlatego resztę dnia postanowiliśmy spędzić przy hotelowym basenie i poczuć się jak zastraszeni turyści resortowi z all-inclusive. Tego samego dnia pojechaliśmy jeszcze na większe zakupy do supermarketu, a po powrocie wykupiliśmy całodniową wycieczkę na wyspę Saona.
Dzień 8
Wycieczka na Saonę oderwała mnie od rzeczywistości. Tak pięknej wody, białego piasku na plaży i nieograniczonego rumu nie widziałem nigdzie i nigdy, ale po kolei...
Etap 1 - wycieczka rozpocząć się miała o 7:15, o czym nasz rezydent poinformował nas 40 razy poprzedniego dnia. Na parkingu stawiliśmy się punktualnie. Po ok. 20 min. oczekiwania przyjechał po nas bus. Najpierw pojechaliśmy po resztę grupy, a następnie przesiedliśmy się wszyscy do większego autokaru. Będąc w komplecie, wyruszyliśmy do Bayahibe, gdzie czekał już na nas katamaran.
Etap 2 - podczas drogi do portu zatrzymaliśmy się w sklepie z pamiątkami, gdzie poczęstowano nas drinkiem mamajuana. Ponadto, każdy mógł zakupić typowo dominikańskie prezenty. Po ok. 20 min. ruszyliśmy w dalszą podróż.
Etap 3 - po przybyciu do portu przewodnik zaprowadził nas do właściwych motorówek, które przetransportować nas miały na katamaran. Transfer trwał maksymalnie 3 minuty. Po wejściu na naszą łódź rozpoczęła się prawdziwa impreza. Rum, rum, rum, muzyka, tańce, sesje zdjęciowe. Wszystko to tworzyło prawdziwie wakacyjny nastrój. Na dodatek otaczająca nas woda robiła się coraz bardziej krystaliczna. Katamaran płynął ponad godzinę zanim zeszliśmy na ląd.
Etap 4 - wiele już widziałem, ale to co zaprezentowała mi Saona wydawało się pięknym, nieprawdziwym snem. Połączenie lazurowej wody z długą, białą plażą i licznymi palmami. Czegoś takiego w Europie raczej się nie doświadczy. Przy czymś tak pięknym ciężko było się w ogóle wysłowić. Trwaj chwilo myślałem.
Po zejściu na ląd mogliśmy skorzystać z przygotowanego dla naszej grupy lunchu, na który składały się dania z makaronu, ryżu, dwóch rodzajów mięs oraz spaghetti z owocami morza, sałatki z ogórków i pomidorów, a na deser melony i ananasy. Do picia podano oczywiście rum oraz owocowy poncz. Po obiedzie mieliśmy ok. 3h wolnego czasu na rajskiej wyspie. Nie zastanawiając się długo, zostawiliśmy nasze ciuchy na leżakach i wskoczyliśmy do wody.
Etap 5 - ok. 15 popłynęliśmy szybkimi motorówkami do naturalnych basenów, gdzie woda była jeszcze czystsza niż przy plaży na Saonie. Na dodatek kilkadziesiąt metrów od brzegu było wciąż płytko. Najbardziej z tego miejsca zapamiętam jednak liczne rozgwiazdy, które można było oglądać na dnie morza.
Etap 6 - za sprawą szybkich łodzi powrót do Bayahibe nie trwał długo. Z portowej miejscowości zostaliśmy odwiezieni autokarem do hotelu. To bez wątpienia był najlepszy dzień podczas całej podróży. Kiedy pisałem relację, wciąż miałem przed oczami karaibski lazur.Dzień 9
To był kolejny leniwy dzień w Punta Cana. Obudziłem się o 6 rano czasu lokalnego, a czułem się jakby to była co najmniej 10. Zmiana czasu robi swoje. Za oknem widać było oznaki pory deszczowej. Przeczekaliśmy do 9 i wyszliśmy na drobne zakupy. Oczywiście żaden Dominikańczyk ze swoim biznesem nie chciał nam odpuścić. Nękanie turystów kończy się tutaj jednak na "nie, dziękuję". To akurat atut tego miejsca, bo w Europie sprzedawcy są o wiele bardziej uciążliwi. Zachęceni przez Denisa weszliśmy do jego sklepu. Okazał się on naprawdę sympatycznym sprzedawcą z poczuciem humoru. Zresztą do tej pory mamy z nim kontakt. Wszystko co leżało na półkach sklepowych warte było 5$. Piotrek wykorzystał jego niedokładność i chciał zgarnąć cygara oraz rum w tej cenie. Wywiązała się żartobliwa dyskusja, po której Denis stwierdził, że woli żebyśmy go zabili, niż ma się targować z Piotrkiem. Ostatecznie kupiliśmy u niego pamiątki, w tym popularne tutaj domino. U innego sprzedawcy natomiast nabyliśmy pamiątkowe cygara, dowiadując się jednocześnie o ich produkcji i rodzajach.
Na plażę postanowiliśmy pojechać przed południem. Z naszego hotelu zostaliśmy podwiezieni meleksem. Karibo Punta Cana zapewnia darmowy transfer na jedną z bardziej znanych plaż Punta Cana - Playa de Arda. Z kierowcą umówiliśmy się na na powrót o godz. 15 i poszliśmy w swoim kierunku. Ogólnie pogoda po raz pierwszy podczas wyjazdu nie była idealna. Wiał silny wiatr i od rana były przelotne opady deszczu. Mimo to słońce potrafiło się przebić przez chmury i z powodzeniem nas ogrzewać. Po godzinie relaksu i pływania poszliśmy na spacer po niekończącej się plaży. Praktycznie co kilka metrów resorty miały na plaży wydzieloną swoją prywatną cześć. W pewnym momencie trafiliśmy na kompleks budynków, w których znajdowały się sklepy z pamiątkami. Całość tworzyła naprawdę ciekawe miejsce, choć częstotliwość odpowiadania "nie, dziękuję" drastycznie wzrosła. Na plaży naszą grę w karty przerwała wielka ulewa. Na szczęście mieliśmy gdzie się schować i przeczekać nawałnicę.
Po powrocie do hotelu odrzuciliśmy pomysł pójścia do centrum na obiad i zdecydowaliśmy się skorzystać z hotelowej restauracji. Zamówiliśmy typowe dania kuchni dominikańskiej, za które zapłaciliśmy 1400 peso (2 osoby) razem z cuba libre. Tym razem dominowały na naszych talerzach owoce morza, które zostały połączone z wszechobecnym tu puree z zielonych bananów. Wieczorem czekało na nas trochę rozrywki, gdyż poszliśmy do kasyna. Najlepiej gra szła Piotrkowi, ale ostatecznie do domu wszyscy wróciliśmy z pustymi kieszeniami.Dzień 10
Prognozy na ten dzień nie były zadowalające. Rzeczywistość okazała się jednak odmienna, bo niebo było praktycznie bezchmurne. Nie zwlekając, postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę do Parku Ekologicznego Indigenous Eyes, który znajdował się 30 min. jazdy od naszego hotelu. Dojazd na miejsce okazał się lekkim wyzwaniem. Przez przypadek trafiliśmy do parku rozrywki ScapPark, w którym można było skorzystać z różnych form aktywności (park linowy, zwiedzanie jaskiń, jazda quadami itp.). Polecana była także wycieczka nad malownicze jezioro o nazwie Hoyo Azul. Wspomniane atrakcje nie były jednak naszym celem. W recepcji ScapParku uzyskaliśmy informacje jak dojechać do rezerwatu i po ok. 20 min. byliśmy na miejscu. Bilety wstępu kosztowały nas 25$os.
Droga do pięknych jezior jest bardzo łatwa. Trasa biegnie pośrodku parku, w którym mogliśmy się ukryć przed lejącym się z nieba żarem. Po ok. 15 min. wędrówki doszliśmy do największego jeziora i nie tracąc czasu wskoczyliśmy do wody, która była wręcz przeźroczysta. Pomimo dużej głębokości, z powierzchni doskonale było widać dno. Dla spragnionych wrażeń zrobiono specjalną skocznię do wody. W jeziorze pływają dużej wielkości ryby, więc warto było mieć ze sobą sprzęt do snoorkowania. W dalszej części trasy mijaliśmy jeszcze kilka jezior, których piękno również warto docenić. Ich atutem były m.in. pływające żółwie.
Znaki w parku prowadzą także do drugiego wejścia. Jest to specjalne miejsce, które umożliwia gościom resortu na darmowe przejście do parku (rezerwat znajduje się na terenie resortu Punta Cana Resort&Spa). My korzystając z okazji sprawdziliśmy jak wygląda plaża przy hotelu.
Po powrocie do naszego hotelu, poszliśmy na obiad ponownie do restauracji hotelowej. Zamówiliśmy ryby, kurczaka curry oraz danie składające się z mięsa mielonego, ryżu, krewetek i to wszystko w sosie ze świeżych pomidorów. Dodatkowo na przystawkę wybraliśmy małe tortille z sosem cheddar, vinaigrette oraz guacamole i mięsem mielony połączonym z fasolą. Za całość zapłaciliśmy z podatkami 2700 peso (na 4 os.). Porcje były duże, a w smaku wszystko było idealne. To była prawdziwa uczta smaków.
Dzień 11 - 12
Nieubłaganie zbliżał się koniec naszej interesującej podróży. Z każdym dniem przekonywałem się, że tutejsi ludzie są mega pokręceni i potrafią wciąż zaskakiwać.
Nowy tydzień rozpoczął się jak już się to w praktyce przyjęło przed 8. Trochę popadało, trochę poświeciło słońce i mocno wiało. Taki stan utrzymywał się do południa. Na ten dzień nie mieliśmy większych planów. Korzystając z hotelowego komputera zrobiłem odprawę na nasz lot z Brukseli do Warszawy/Modlina. Po tym poszliśmy do Denisa dokupić brakujące pamiątki. Zależało mi przede wszystkim na korze, którą umieszcza się w butelce podczas robienia mamajuany. Oprócz tego nie odmówiłem sobie zakupu piłki baseballowej z flagą Dominikany. Baseball na Dominikanie jest sportem narodowym. Przejeżdżając z jednej do drugiej miejscowości niejednokrotnie mijaliśmy boiska do gry. W Samanie dzieciaki zrobiły sobie na przykład boisko na rondzie. Jakby nie patrzeć, mam wielki sentyment do tej gry, bo w przeszłości sam grywałem kilka lat.
Z kolejnych newsów dominikańskich dowiedzieliśmy się, że znaczki pocztowe kupuje się tutaj w aptece.
A tak poza tym, wciąż królował basen, rum, piña-colady itp.
Dzień 13
Środa - dzień wylotu. Nasz apartament opuściliśmy przed południem. Nie musieliśmy się zbytnio śpieszyć, bo wylot zaplanowany był na 17:10. Przed odlotem z Dominikany czekał nas przejazd 200km na lotnisko Las Americas i zwrócenie auta. Pogoda za oknem zrobiła się idealna (cóż za niesprawiedliwość). Przejazd trwał ok. 2,5h. Zwrot samochodu oraz odprawa na lot odbyły się bez problemu. Na lotnisku zmieniliśmy ubrania na cieplejsze i zjedliśmy lunch przed lotem. Tym razem nie odważyliśmy się ponownie nadać bagaży do luku. Z racji tego, że miały one rozmiar i wagę podręcznych, wzięliśmy je ze sobą na pokład.
Samolot wystartował z ok. 30 min. opóźnieniem. Kapitan poinformował podróżnych, że winne temu były źle nadane bagaże. Podobno w luku znalazły się walizki z innego lotu i trzeba było je wyciągnąć. Jak widać nie warto było ryzykować, bo Iberia gubienie bagaży ma prawdopodobnie w zwyczaju. Godzinę po starcie podano obiad. Tym razem do wyboru było ravioli ze szpinakiem lub kurczak z ryżem. Do każdego dania była podana sałatka, posiadająca w sobie dziwny składnik, którego nie mogliśmy zidentyfikować. Oprócz tego na talerzu znalazła się bułka, masło, serek topiony president oraz pyszny sernik na deser. Gdy na monitorze wyświetliło się 1300 przebytych mil, na pokładzie zapanowała ciemność i większość poszła spać. W tym momencie do Madrytu pozostawało nam jeszcze kilka godzin. Na lotnisku Barajas mieliśmy wylądować przed 7. Musieliśmy pamiętać o zmianie czasu. Tym razem zegarki należało przestawić 5 godzin do przodu. Nasze organizmy zostały wystawione na kolejną próbę.
Nocny lot przebiegał spokojnie. Prawie. Na 2h przed lądowaniem załoga podała śniadanie, w którego skład wchodził: rogaliki z serem i szynką, owocowa sałatka z melona i ananasa, muffin oraz batonik twix. Niespełna kilka minut po zjedzeniu śniadania pilot przekazał pasażerom, że wchodzimy w strefę turbulencji. Samolotem mocno szarpało, ale tak naprawdę powodów do większej paniki nie było. Niektórzy zaczęli krzyczeć, inni płakać, a jeszcze inni wymiotować. Dziewczyna przed nami miała już nawet przygotowaną kamizelkę ratunkową. Takie pojedyncze incydenty nie zostały bez echa na pokładzie. Pozostali pasażerowie widząc co się dzieje, też zaczynali panikować. Na całe szczęście zabrałem ze sobą stopery do uszu, których użycie okazało się błogosławieństwem. Turbulencje ustały, gdy wlecieliśmy na kontynent i do końca podróży nie było już więcej przykrych wydarzeń. W Madrycie wylądowaliśmy o 7, czyli mocno spóźnieni.
Na koniec zestawienie kosztów podróży:
Bilety lotnicze - 1750zł/os. (w tym 1450zł za trasę Barcelona - Madryt - Santo Domingo - Bruksela).
Hotele - 1120$ (224$/os.).
Auto - 440$ + 140$ ubezpieczenie (116$/os.)
Paliwo - 113$ (22,5$/ os.).
Wiza turystyczna po przylocie - 50$ (10$/os.).
Opłaty drogowe - 34$ (7$/os.).
Bilet na pociąg w Brukseli - 10,5$/os.
Bilet na tramwaj w Brukseli - 2,6$/os.
Bilet na tramwaj w Warszawie - 3,4zł/os.
Wycieczki:
a) Cascada el Limon - 125$ (wycieczka konno, opłata dla opiekunów) - (25$/os.),
b) Bacardi Island - 56$ (12$/os.),
c) Saona Island - 450$ (wycieczka całodniowa, all-inclusive - rum, lunch, transport z hotelu do hotelu) - (90$/os.),
d) Park Ecological Insidegnous Eyes - 125$ (25$/os.).
Uwzględniając jeszcze koszty poniesione na jedzenie, którego na wyjazdach sobie nie żałuję, wyszło mi, że zapłaciłem za wszystko ok. 4000 zł.
Dzięki za przeczytanie relacji. W razie pytań służę pomocą ;)